Do napisania tego posta zainspirowała
mnie Blimsien, rockowa laska nakręcająca inne laski (i nie tylko)
do życia w zgodzie z sobą, której czytanie i oglądanie pełni u
mnie rolę pewnego rodzaju medytacji. Brzmi słodko i banalnie,
jakież to modne hasła głosi Panna Blum, zejdź na ziemię i weź
się do roboty BABO! I tak oto baby wzięły się za robotę, bo tak
trzeba, bo nic z nieba nie spada, bo musisz rano zrobić śniadanie,
pozmywać, uprasować, pędzić bladym świtem na zakupy (przecież
wykupią najładniejszą sałatę na bazarku), zrobić pranie (musi
wyschnąć do wieczora), ugotować obiad (bo musi być na 15, o tej
porze ludzie jedzą obiady), a wieczorem czeka spotkanie ze
znajomymi, nie wypadało odmówić...
Ja, przez nieumytą podłogę, ciągłe
„muszę”, „trzeba” plus stres w pracy, którego nie
potrafiłam przyhamować, nabawiłam się nerwicy lękowej. 4 lata
temu. Wpadam w paniki, serce chce mi wyskoczyć z klatki, odczuwam
strach siedząc na łóżku pijąc herbatę, stałam się inwalidą
społecznym, który boi się zostać sam w domu, a z drugiej strony
przeraża go wyjście do marketu. 3 lata męki postawiły mnie w
końcu pod ścianą i rozpoczęłam terapię. Jest lepiej, dużo
lepiej ale terapia nie zdziała cudów JEŚLI NIE ZMIENIĘ PODEJŚCIA.
Nie zmienię otoczenia ale jestem w stanie zmienić MOJE nastawienie.
Tak, trzeba być czasem egoistą. Tu
chodzi o nasze życie i zdrowie.
Staram się nie układać planów na
weekend. Nie biegnę o 7 rano na ryneczek (idę troszkę później
żeby kupić świeże bułki...), nie planuję obiadów,
całodziennego sprzątania, a nieumyta podłoga to tylko...podłoga.
Moją wadą jest to, że uwielbiam planować, kocham snuć wizje, te
przyjemne oraz tragiczne, które prawdopodobnie nigdy się nie
spełnią. Potrafię jednak złapać się na tym i to uważam za
zaletę. Przez chorobę (tak, nerwica to choroba) szukam w sobie
zalet, szukam drobnych przyjemności, uczę się słuchać siebie,
jak pisze Blimsien – daję znać wszechświatu czego oczekuję,
precyzuję wymagania. Jeśli daję od siebie to i otrzymuję w
zamian.
Odcinam się od toksycznych ludzi, są
w moim życiu ale sporadycznie. Nie przywiązuję do nich zbyt dużej
wagi, nie przeżywam emocji, którymi mnie karmią. Staram się
otaczać wesołymi rzeczami, kierować tory rozmów na miłe kwestie.
Nie oznacza to, że olewam krzywdę innych ludzi! Aż taką egoistką
nie jestem. Jeśli widzę, że mogę pomóc i wiem, że dana osoba
przyjmie pomoc to jestem cała dla niej.
Przedwczoraj kupiłam wrzos w doniczce.
Stoi na parapecie na balkonie dzięki czemu widzę go z mieszkania.
Strasznie mnie uspokaja. Każdego wieczoru podlewam bazylię,
usychającą maciejkę oraz szczypiorek. To taka moja własna terapia
na dobranoc.
Jeśli już dostaję dobro i pozytywne
emocje to puszczam dalej w świat. Oczekujcie, ale na luzie, nie z
niecierpliwością, następnych porcji miłych rzeczy.
M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz